Spróbujmy sobie na chwilę wyobrazić, że jesteśmy na miejscu Boga-Ojca i widzimy to wszystko, co ludzie robią Jezusowi, jaki ból Mu sprawiają. Czy bylibyśmy w stanie utrzymać nerwy na wodzy?
Nie wiemy jak to będzie, prawdopodobnie metafora domu oznacza głównie bliskość i ciepło - relację międzyosobową, ale gdyby w bonusie taki domek w górach się trafił, to nie pożałowałbym...
Zaczęło się. Albo może: skończyło. Ostatnie chwile. Ostatnie słowa.
Jeżeli odłożymy na zbyt długo dbanie o swój wewnętrzny dom, w którym mieszka Bóg, to popadnie w ruinę i straszyć nas może sama konieczność powrotu - ale jeśli nie wrócimy, nie posprzątamy, to może się całkiem zawalić, a wtedy nie bardzo będzie dokąd wracać...
Mamy taką zdolność do wymyślania rzeczy, które innych ranią i na to przychodzi chrześcijaństwo, które próbuje powiedzieć: człowieku lepiej żebyś oddał życie za drugiego. To jest pod prąd naszego odruchu, żeby się chronić i drutami odgradzać. Jezus, który oddaje za
Cur Deus homo – dlaczego Bóg stał się człowiekiem? Dlaczego zechciał być jednym z nas? Nie ma przecież nic oczywistego w tym, że Bóg staje się człowiekiem.
Mówimy BOŻE Ciało, a przecież jedyne ciało, jakie ma Bóg, to jest właśnie ludzkie ciało. Bóg udostępnił się nam przez człowieczeństwo Jezusa.
Sporo fotografuję i czasem przyglądam się ludziom odchodzącym od konfesjonałów po spowiedzi jak hipotetycznym modelom do portretu. Na wielu twarzach maluje się smutek i żałoba, a przecież właśnie doświadczyli jednego z potencjalnie najbardziej radosnych momentów
On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi” (Flp 2,6-7)